Czy protesty mają sens? Zawsze, nawet najmniejsze, jednoosobowe. Nigdy nie są żałosne, nieważne, śmieszne, jak chce władza. Drążą skałę, dodają innym otuchy.
Walenty Badylak spalił się w 1980 r. na Rynku Głównym w Krakowie. Były zołnierz AK protestował w sprawie przemilczania zbrodni katyńskiej. Ryszard Siwiec, b. żołnierz AK, spalił się w 1968 r. na Stadionie Dzięsięciolecia w Warszawie na oczach 100 tys. widzów nie godząc z inwazją na Czechosłowację. Jan Palach wybrał w 1969 r. taką samą śmierć pod Muzeum Narodowym na placu Wacława w Pradze, protestując przeciw agresji na swój kraj.
Takich przypadków było o wiele więcej. Władza zawsze myśli, że zamiecie to pod dywan, zbagatelizuje. Nigdy się nie udało.
Przegra ten, który wychodzi z Sejmu, gdy posłowie oddają cześć śp. Andrzejowi Wajdzie.
Teraz też mamy protesty, szczęśliwie nie tak tragiczne. Każdy przypadek jest inny, ale ludzie widzą protesty, słyszą o nich.
Sytuacja nie jest taka, jak z Białą Różą w czasie ośmiu miesięcy przełomu 1942 i 1943 r, w Monachium. Hans Scholl, Sophie Scholl, Christoph Probst, Alexander Schmorell, Willi Graf, Kurt Huber byli sami, działali tylko w szóstkę przeciw hitlerowcom. Zostali ścięci. Sprawiedliwi w morzu niegodziwości.
W Polsce 2016 r. protestujące kobiety, nauczyciele, aktorzy, dziennikarze i wszyscy inni nie są sami. Wygra solidarność, ale nie będzie to NSZZ Solidarność. Przegra ten, który wychodzi z Sejmu, gdy posłowie oddają cześć śp. Andrzejowi Wajdzie.
Krzysztof Mrówka