Lex diaperum

skanuj-601
Rys. Digger

Droga Żabko!
Dziś była realizacja. O szóstej trzy naruszyliśmy mir domowy. Na dzwonek brak reakcji, saper odpalił zamki. Wchodziłem pierwszy. Ujadanie psa, chwycił mnie za kostkę, ale Patryk, co mnie osłaniał, posłał go na ścianę. Agent po cywilnemu z wyrokiem szedł za nami. Wpadliśmy z drzwiami na butach do sypialni. Ryczę „ziemia, ziemia!”. Przeładowuję gloczydło, ale znasz mnie, tak tylko na postrach, nie żeby użyć. A tam chujnia z grzybnią. Dwójka dzieci ryczy, kanarek w klatce trzepocze skrzydłami, oszołomiony kordytem z ładunków. Karbala, kurwa!
I ten agent, przylizany ciul, odczytuje wyrok:
– W Imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Czwartej nakazuję obywatelowi Zimnemu Januaremu spakowanie niezbędnych rzeczy osobistych i udanie się na najbliższy komisariat Instytutu Tożsamości Narodowej w celu przekazania wyżej wymienionego obywatela Zimnego Januarego do dalszej procedury zmierzającej do korekty postawy, bądź w razie odmowy poddania się procedurze, deportacji do krajów trzecich na podstawie ustawy o zwalczania odstępstwa od wiary ojców, paragraf, punkt ten a ten, etcetra, etcetra.
– I wtedy dziatwa jeszcze bardziej w ryk i żona tego gościa wyskoczyła w samej halce z łoża z pazurami na tego agenta. Zrobiłem osoto gari, poszła na glebę, ale jazgocze dalej. – Męża dzieciom zabieracie! Co on winny?! Że myśli więcej? Że uznał prymat intuicji nad rozumem? Że neguje wywody Arystotelesa? Że ma wątpliwości co do tez Ignacego Antiocheńskiego? – biadała wysuwając coraz to bardziej nieżyciowe argumenty. Agent zapalił papierosa. – Nie znam się na tym, mam zlecenie, mąż wyjaśni wszystko na komisariacie – zgasił dyskusję. Zakuliśmy gościa, dzieci mu nogi oblepiały, wiesz, musiałem je odrywać od nogawek. Krew mnie zalewa, bo jakby to ode mnie zależało, to bym przywalił z łokcia temu agentowi, temu państwu się ukłonił i wyszedł. Myszeczko najdroższa! Tak sobie pomyślałem, że to chyba ostatnia chwila, by rzucić wszystko i uciec do Tybetu.

Twój Romek st.sierż sztab.