Krótki traktacik o ciężkiej, ale popłatnej pracy

Był krzyk, złość i rozpacz. Na koniec padł rozkaz – wyskakiwać mi tu z kasy, bo jak nie, to drugi raz na listę już nie zapiszę!

Czekamy zatem na frukta w postaci udostępnianych na fejsie albo tłicie historii przelewów zwrotnych. W tle modły wznoszone przez Caritas w intencji darczyńców. Przyznam jednak, że ta cała sensacja to zwykła burza w szklance wody sodowej, buzującej w czapce z jenota Tarczyńskiego Dominika. Mówi jednak znacznie więcej o trzeciej kategorii naszego międzymorskiego imperium wschodzącego słońca zza daczy min. Szyszki, niż wszystkie dotychczasowe wpadki na forum, lapsusy bankstera, który tak dobrze poznał angielski, że kiedy mówi, to tylko on sam wie o czym albo podróże klasą „byznes” tlenionej blondyny w celu zapoznania się sytuacją uchodźców „na miejscu”.

Dlaczego akurat w tym się objawia głęboko powiatowy charakter całej naszej nawy państwowej? Bo zwróćcie moi mili uwagę na zdanie które wywołało taką burzę z piorunami, po której sam Naczelnik Państwa tak się przeraził, że kazał swoim sługom oddać raz dwa pieniążki, co im się przecież należały. Ale za cóż się należały? Ano „za ciężką pracę”!

W tym rzeczy sedno. „Praca”, jak wiadomo z lektury Marksa, może być na przykład „wyalienowana”. To wtedy – ogólnie – kiedy nie służy rozwojowi twórczemu tego, kto ją wykonuje. Może być też jednak praca „dobra”, jak do niej namawiał Tadeusz Kotarbiński. Gdybyśmy zapytali Billa Gatesa o jego idealną pracę, to idę o zakład, że odpowiedziałby „twórcza”. Zegarmistrz czy jakiś inny cyzelant szczyciliby się pracą „dokładną”. Bo wiadomo, że im dokładniej zrobiony mechanizm, to tym lepiej pracuje. Dobrze o tym wiedzą nasi rządowi „patrioci” i dlatego pomimo nienawiści do odwiecznego wroga, wolą samochody produkcji niemieckiej niż na przykład węgierskiej, choć przecież węgierskie podobnie jak niemieckie posiadają cztery koła, silnik i kierownicę.

A na jasną cholerę komu potrzebna „ciężka” praca? Czy oni tam na posiedzeniach rady ministerialnej przerzucali w czynie społecznym węgiel z jednej spółki do drugiej za pomocą sztychówek? Czy może zrywali drewno w tartaku razem z przedstawicielami Lasów Państwowych? A może kopali społem fundament pod elektryfikację kraju, którą w proroczej wizji zapowiedział bankster pełniący funkcję przedstawiciela Naczelnika na stanowisku premiera?

Zdaje się, że chyba nie. No więc jeśli nie, to ich praca miała wcale nie być „ciężka”, lecz „dobra”. A dobrze pracować można tylko wtedy, kiedy jest się utalentowanym, wybitnym profesjonalistą, dla którego to co robi to szczęście, choćby nawet nie dostawał za to ani grosza. Takiemu pracownikowi-obojętne czy będzie to muzyk w filharmonii, dyrektor teatru, konstruktor samolotów, pisarz czy minister – warto wynagrodzić wysiłek nie jakimiś nędznymi 70 tysiącami. Warto go obsypywać górami pieniędzy. Bo z owoców „dobrej” pracy skorzystalibyśmy wszyscy, zaś z „ciężkiej” nigdy nie ma owoców, są za to rozmaite tłumaczenia. Że chcieliśmy dobrze, ale wyszło jak zwykle…

Digger