Dzicz to dzicz – hazard full wypas

Kiedyś to nasi kibole byli tacy, W piłkarzy gości rzucano butelkami, kamieniami, czym popadło. Nóż w głowie Dino Baggio z Parmy w 1998 r. jest pewnym symbolem. Teraz to my oburzamy się, gdy nasz piłkarz gdzieś dostanie kamieniem w głowę. Słusznie się oburzamy, ale czy sympatycy polskich klubów piłkarskich są i teraz bez winy?

Zacznijmy od troglodytów z Bałkanów. Czy to Czarnogóra, czy Albania, czy gra reprezentacja Polski, Rosji czy nasz klub – jest to samo. Bandyci na trybunach miotają czym popadnie. Jazda do Podgoricy czy Tirany to hazard full wypas. Można stracić życie, zdrowie lub mienie. Jest po prostu skrajnie niebezpiecznie.
Oczywiście dla normalsów – kibiców, którzy przyjechaliby tam jak na mecz siatkówki, rzec można w celach krajoznawczych, towarzyskich. Dla prawdziwej polskiej bandyterki to atrakcja nie lada – można zmierzyć się z prawdziwym wrogiem, zrobić bydło, jakiego świat nie widział i to wszystko pod hasłem obrony własnego gardła. Dla hoolsów to cenne doświadczenie – wszak można też zostać zabitym w jakimś potwornym kotle. Gdy się jednak przeżywa walkę w stylu „wszyscy na wszystkich” wartość hoolsa rośnie proporcjonalnie do porcji krwi na butach.
W istocie tamci troglodyci są równi naszym troglodytom, którzy jednak mają o wiele lepsze warunki działania – w Polsce żyje się lepiej, można niemal wszędzie podróżować i zawierać stosowne sojusze, np. z faszystami z Rzymu.
Walkower dla Legii po meczu w Tiranie z Kukesi? Jak najbardziej słuszny. Widziałem dantejskie sceny i grad przedmiotów lecących w legionistów. Zamknięty stadion w Podgoricy? Oczywistość po tym, jak bramkarz Rosji został poczęstowany racą w głowę na początku spotkania.
Wyobrażacie sobie europejski futbol bez Albanii i Czarnogóry? Na razie na pewno to konieczność. Musimy odpocząć od nich – trzeba przechodzić na drugą stronę ulicy, gdy ma się takiego znajomego.
Ostro, panie Platini, z tą żulernią.
Krzysztof Mrówka