Wszyscy dziś radzą Koalicji Europejskiej, po cichu śmiejąc się z klęski, ale ja postanowiłem coś poradzić Wam, moi drodzy wyborcy PiS.
Idą takie czasy, że „Wasz” PiS będzie rządzić. Będzie mieć całą władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Wiem, że przynudzam, ale przełożę to na język konkretu. Ten dzień, gdy nadejdzie, będzie dniem klęski właśnie dla Was. Bo w tym samym dniu kiedy zalegalizuje się na dobre partyjna dyktatura znikną wasze „pińcetki”, dodatkowe emeryturki, niski wiek przejścia na leżak na balkonie, obietnice dopłat do krów i inne godnościowe przywileje.
Bo jak widzę umknęło Waszej uwagi, że dostaliście (piszę Wy, bo ja też czekałem po cichu na kawałek ochłapu, ale go w końcu nie dostałem) to wszystko wyłącznie po to, żeby przelicytować ich (bo nie Waszych) przeciwników. Dla polityka przeciwnikiem jest tylko drugi polityk. A wyborca jest mierzwą dziejów. Gdy przyjdzie czas, to się go na przykład pośle do boju. Żeby polityk miał czas się ewakuować z rodziną w stronę przysłowiowych Zaleszczyk.
Każdy polityk jest trochę walnięty, bo naprawdę nie można być normalnym, żeby za pracę uważać układanie bełkotliwych wystąpień, albo siadanie w pierwszym rzędzie w kościele w gorący dzień, odzianym będąc w za ciasną garsonkę.
W takie dni normalny człek zażywa kąpieli w leśnym jeziorku, albo leży w trawie z piwkiem w garści. Ale polityk to wszystko znosi, bo od dziecka pragnie zwracać na siebie uwagę i zarządzać innymi. A najczęściej nic nie potrafi poza terroryzowaniem otoczenia (stąd takie zachwyty nad grą Clintona na saksofonie).
Władza na niego działa tak, jak na innych działka kokainy. Idzie do partii zresztą, bo sam chce. Jara go bicie pokłonów, szacunek na ulicy, limuzyny z kogutem, helikoptery i programy telewizyjne z jego udziałem. Czasem wyrwie mikrofon i zachowa się jak nastolatka, której wytknięto, że ma syfa na nosie.
Im większą posiada władzę, tym mniej musi się wysilać. W telewizji ciężko się haruje na swoje celebryctwo. I trzeba umieć trochę więcej, niż ględzić nosowym głosem jak urzędzie pocztowym. Na przykład żeby zatańczyć na rurze jak jakaś taka Doda. Ta to się namorduje, naśpiewa, napakuje na siłowni. A polityk może być jak Jurgiel. Wystarczy mu być.
Ma to samo, co ta zaiwaniająca w pocie czoła kobieta, w pakiecie polityka. W monarchiach czasem jest inaczej, bo nikogo nie pytają czy chciałby zostać królem. Dlatego taki Karol książę Walii, którego pasją były mężatki, miał w życiu pod górę. Ale, skubany, nie abdykował. Władza bowiem ma narkotyczny urok.
My, tzw. suweren, mamy to szczęście, że od 30 lat mizdrzy się do nas cały tabun rozmaitych narcyzów, poupychanych w partie, którym wydaje się, że „władza pochodzi od Boga”, ale ponieważ jednak jest procedura, wybory co cztery lata i inni chętni do stanowisk, to przed wyborami jakaś obiecanka się jednak spełni. Ja na przykład dzięki rozgrywkom w Sejmie odzyskałem połowę kosztów do odliczenia pracy artystycznej. Mała rzecz, a cieszy.
To wszystko jest dla kogoś, kto musiał onegdaj wysłuchiwać apeli E. Gierka o pomoc i stał w kolejce po paszport, wartością o nadzwyczajnym znaczeniu. Ostatnie trzydzieści lat było ciężko. Budowa kapitalizmu, wyrzeczenia, akumulacja pierwotna, Leszek Balcerowicz, nadęte mowy i przymusowa emigracja.
To Wy (ale ja też), dzisiejsi wyznawcy PiS-u (ale przecież krążyliście po innych, nieraz wręcz superlewackich partiach, przyznajcie, milusińscy) zostaliście dociśnięci do ściany przez tzw. kapitalizm czikagowski. Udało się w 2015 roku, że w akcie politycznej desperacji starzejący się kawaler z Żoliborza zorientował się, że zamiast gadać, trzeba wypłacić. Załatwił na amen lewicę, naszego naturalnego sprzymierzeńca w walce o przetrwanie (bo lewica wolała zajmować się abstrakcyjnymi teoriami społecznymi i obmacywaniem ogórków). No i odniósł sukces. Radość była bezgraniczna, bo w takim zwycięstwie jest dodatkowy bonus – możliwość obserwowania jak nasi kaprale torturują pojmanych wrogów.
I tu bajka powinna się zakończyć – „drużyna dobrej zmiany” po wyrżnięciu elementów animalnych i „targowicy” żyła dalej dobrze, długo i szczęśliwie. Politycy bratali się z suwerenem, koza zasnęła w objęciach wilka. Ale tak to jest tylko w bajkach.
W tzw. realu sensowne pomysły polityków wynikają wyłącznie ze strachu przed wyborcami, czyli utratą władzy. A to tylko dopóty, dopóki jest kartka do głosowania i prawdziwi wrogowie, mający możliwość odebrania władzy. Nie Wasi (nie mylcie siebie z partiami, na które głosujecie – dla polityków jesteśmy wszyscy tanim motłochem). To wrogowie polityczni – tacy którzy obejmą urzędy i wywalą naszych. Znacie przecież to powiedzenie „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”? Idealnie pasuje do polityki. Niech się biją, byle żaden nie położył drugiego na łopatki, nie znokautował. Bo będzie dla nas nieszczęście. Jak się ośmieli, to i nas dopadnie.
I ten sparring przynajmniej dwóch(do klatki zawsze można kogoś dokooptować, wtedy bywa nawet ciekawiej) jest naszą, suwerena, czyli motłochu, realną szansą na w miarę spokojne, dobre życie.
Dlatego, drodzy wyborcy PiS, otrzeźwiejcie. Nadchodzi koniec krainy mlekiem i miodem płynącej. Nie, nie dlatego że Bruksela nagabywana przez Tuska z Wehrmachtu zamknie kurek. Kurek Wam zamknie ten sam dziadzio żoliborski, który wcześniej kazał dać. A jak się nie będzie podobać, to dostaniecie po mordzie. Wy pierwsi. Bo celebryci i tak sobie poradzą. Waszą ostatnią szansą na zachowanie z trudem zdobytych przywilejów jest tylko umiarkowana klęska Waszej ukochanej partii.
To pisałem ja, artysta-prekariusz, ukrywający się pod kryptonimem twórczym Digger