– Laboga, Rysiu, dziecko drogie, cóż teraz poczniemy? – z głębi saloniku zastawionego antycznymi mebelkami i obwieszonego kopiami arcydzieł polskiego malarstwa historycznego dochodzi nas ciche zawodzenie.
Podchodzimy z mikrofonem nieco bliżej. Olbrzymi fotel w stylu Ludwika XVIII, w nim w postać w kombinezonie ciśnieniowym z lat 70. ubiegłego wieku. Pod nogami hełm wysokościowy z odpiętym przewodem interkomu. Twarz jakby znajoma, choć lata lecą i zrobiły swoje. Tak! To Mirosław Hermaszewski, pierwszy polski kosmonauta!
– Że też taka krzywda naszego Rysiulka spotkała, taka niesprawiedliwość, ojej, o laboga!!! – narzeka kosmonauta. Widzę łzy w jego błękitnych słowiańskich oczach, co niejednego kosmitę zmroziły swym niewinnym blaskiem podczas pędu po orbicie. Pan Mirosław o tym nie wspomina, bo nie chce psuć nastroju Klubom „Gazety Polskiej”.
– Ja tam Boga żadnego nie widziałem, w wzrok mam, kurnia, całkiem niezły -kosmonauta kreśli palcem jakiś znak w powietrzu. – A Rysiowi nieraz przy zupie pomidorowej mówiłem, żeby taki wyrywny nie był…A mógł startować na prezydenta globu, bo kiepełę ma on, ale mu się teraz noga powinęła…A mnie rentę Błaszczak odebrał, teraz bez Rysia to mnie dla pewności całkiem zdekomunizują, choć ja w kosmosie nuciłem Bogurodzicę, ale bez słów, żeby mnie płk. Klimuk nie zamknął w kosmicznej kozie. I teraz Rysiu, nasz skarb bez roboty został… – generał mimo, że twardziel, wybucha płaczem. Pytam o co właściwie poszło córkę generała?
– Bo widzi pan redaktor, Ryszard obiecał w zeszłym roku tacie wycieczkę samolotem myśliwskim MiG-29 do Brukseli. I teraz raczej z tego będą nici…
Z małego dworku Genetycznego Patrioty
Adolf Komurek