90 czyli 100 minut

Jaki sens ma rozgrywanie ostatniej kolejki w ligach piłkarskich o tej samej godzinie?

Po ostatnim meczu Jagiellonia – Lech nie ma to żadnego sensu. Owszem, wszystkie pierwsze połowy meczów zaczęły się o tej samej porze. Tak, wszystkie drugie połowy rozpoczęto dokładnie o godz. 19. Co z tego, skoro kluczowy mecz w Białymstoku skończył się 10 minut po ostatnim gwizdku pojedynku Legia – Lechia?

To był dobry czas, aby Jagiellonia – wiedząc, że Legia tylko zremisowała – strzeliła jednego gola, wygrała i sięgnęła po tytuł. Nie powiodło się, ale czas był.

Posłużono się starym trikiem – kibice gospodarzy zrobili zadymkę, rzucili na murawę tony papieru toaletowego. Czas na sprzątanie był czasem na zdobycie bramki/bramek na wagę tytułu.

Niech nas nie zwiedzie, że bramka nie padła. Ten proceder ujawnił lukę w systemie. Ośmieszył ideę jednej pory dla wszystkich spotkań. Teraz wypatruję pomysłów PZPN i Ekstraklasy SA na rozwiązanie problemu. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Krzysztof Mrówka

To był głupi przepis

Parę sezonów temu w piłkarskiej ekstraklasie wprowadzono nowinkę pod nazwą ESA 37. Kryptonimem tym oznaczono siedem dodatkowych meczów w dwóch grupach po podzieleniu ligowej stawki na pół.

Sam podział na dwie grupy w sumie sprzyja rywalizacji. Walka o puchary i utrzymanie jest do końca, przez to ciekawsza. Ta zmiana nie budzi kontrowersji.

Odbieranie jednak po 30 meczach połowy punktowego dorobku cały czas wywoływał sprzeciw. Niby dawało to spłaszczenie tabeli i ostrzejszą walkę w grupach, lecz do każdego trafia inny argument – jaki prawem zabierać drużynie połowę zdobytych punktów? Wszak wywalczyła je ona w boju na murawie. Środowisko piłkarskie było przeważnie przeciwne zabieraniu punktów.

Ostatecznie, mimo obstrukcji prezesa PZPN, podjęto słuszną decyzję – zostaje dodatkowa runda siedmiu spotkań, ale nie będzie już odbierania punktów.

Brawo dla tych, którzy się potrafili wycofać. Mylić się – ludzka rzecz. Chcę jednak wiedzieć kto jest autorem przepisu o dzieleniu punktów.

To był głupi przepis.

Krzysztof Mrówka

 

Gdzie jesteście żurnaliści-sługusi?

poland-909261

Ciężkie lata Legia ma uprzywilejowaną pozycję w polskiej piłce. Było tak za czasów CWKS, gdy wojsko rządziło w kraju, jest tak nadal. Niestety dla Legii – to jej nic nie daje. Poza krajem.

Wyrwać zawodnika z ważnym kontraktem z innego klubu ekstraklasy – proszę bardzo. Usłużny PZPN rozwiązał kontrakt bramkarza Cierzniaka z Wisłą i na tacy przyniósł go na Łazienkowską 3. Teraz od wielu miesięcy nie chce zebrać się ciało odwoławcze. Legia dopuściła się niegodnego czynu, pomocnikami były warszawskie media (to było podłe, dziennikarze) i PZPN.
W kraju od lat najgorsze żule z czarną „L” na szalikach terroryzują polskie i zagraniczne stadiony – PZPN nigdy nie zrobił z tym porządku, nie potrafiła poradzić sobie z problemem Legia.
Czas całowania po czołach mija jednak, gdy wchodzi się do Europy. Tam nie patyczkują się zarówno na boiskach (gdzie nie ma już przyjaznych sędziów, kwalifikatorów) jak w centrali UEFA. Stąd kary i płacz w Warszawie.
Będzie tak stale, gdy w kraju związek będzie hołubić Legię, pozwalać na szwindle sędziów (ostatni w spotkaniu z Lechem, lista wcześniejszych jest BARDZO DŁUGA, na wielu takich meczach byłem) i pomagać w kantach działaczy (przykład – Cierzniak) oraz wspierać pseudokibiców.
Dość tego, bo skutkiem jest drastyczne kompromitowanie polskiego futbolu za granicą. Ogon kręci psem.
Krzysztof Mrówka

PS Sprowadzenie Radosława Cierzniaka z roli bohatera (w Krakowie) do zera (w Warszawie) to arcydzieło menedżerskiej roboty. Gdzie teraz jesteście żurnaliści-sługusi, którzy przyłożyliście rękę?
KM

Czy leci z nami pilot?

adam-nawalka

Wbrew wielu, mnie reprezentacja Polski w piłce nożnej na kolana w finałach mistrzostw Europy we Francji nie rzuciła. Ten absmak mam nadal.

Trzy mecze w eliminacjach do finałów MŚ i świetnie nie jest. Remis w Kazachstanie, chociaż do przerwy było 2-0. 3-2 z Danią, z którą ekipa biało-czerwonych wygrywała juz 3-0. Wreszcie 2-1 z Armenią w 10-osobowym składzie, chociaż równie dobrze mogło być odwrotnie. Fanów poszkodowanych sercowo, leżących na OIOM-ach, lub wręcz w rowach pod grubą warstwą liści, nie można zliczyć.
Mamy światowej klasy piłkarza, który strzela gole i paraliżuje rywali. Ale czy leci z nami pilot? Jeśli leci, to kto to jest?
Krzysztof Mrówka

Adam Nawałka szuka czarownika

Z rozbawieniem patrzę na zabobonnych ludzi. To bywa śmieszne, żałosne, nie jest najczęściej szkodliwe dla innych osób. Kiedy zabobonny jest pierwszy trener piłkarskiej reprezentacji Polski, sytuacja staje się dziwna.

Adam Nawałka oplótł się zabobonami jak pajęczą siecią. Na wyjazdach gramy tylko w białych strojach, w czerwonych spodenkach gramy tylko na Stadionie Narodowym, w dniu meczu reprezentanci chodzą tylko w białych koszulkach polo, autobus z zawodnikami nie może się cofnąć (pod żadnym pozorem) gdy zajedzie za daleko. To zasady operetkowe, lecz nieszkodliwe, pozorna śmiesznostka.

Poważna jest jedna historia. Mecz w Dublinie – według Nawałki – musiał komentować duet Mateusz Borek – Tomasz Hajto. Dlaczego? Bo robili to podczas spotkania z Niemcami (Hajto grał w Niemczech, zna tamtejszy futbol). Wtedy osiągnęliśmy życiowy sukces i selekcjoner zdecydował, kto w Polsacie będzie komentować pojedynek z Irlandczykami.

Adam Nawałka oplótł się zabobonami jak pajęczą siecią.

Najlepsze, że nic w tym złego – w tej fanaberii – nie widzieli ani Zbigniew Boniek, szef PZPN (zadbał o odpowiednią godzinę i datę ligowego meczu Tychów, które szkoli Hajto) ani Marian Kmita, szef sportu w Polsacie.

Bońkowi nie można się dziwić – chce zrobić wszystko, aby reprezentacja osiągnęła dobry wynik. Wszak od tego zależy jego prezesura. Gdyby trzeba było, przeniósłby mecz Tychów na inny miesiąc nie patyczkując się.

Kmita zapewne nie wie, że właśnie utracił władzę na swoim poletku. Gdyby wiedział, nie zezwoliłby na taką manipulację – wszak właśnie przestał kierować tą redakcją. Kieruje nią duet Nawałka – Boniek. To ta para wystawia komentatorów, a Kmita tylko się cieszy, że zrobił coś dobrego dla reprezentacji.

Tymczasem czary nie wpływają na grę reprezentantów. Nic do niej nie ma osoba komentatora, kolor koszulek noszonych w dniu meczu i to, czy autobus zajechał metr za daleko czy nie zajechał. Takie rytuały są merytoryczną bzdurą.

Boniek, Nawałka i Kmita muszą sobie zdać sprawę, że reprezentacja ma wielkie problemy w środku pola – brak w składzie piłkarza-lidera, który opanuje sytuację w strefie środkowej, rzuci piłkę na skrzydła, zwolni i przyspieszy grę. Tak długo jak selekcjoner nie znajdzie takiego piłkarza, będziemy pozostawać bardzo średnią ekipą, w Dublinie, Berlinie, Glasgow bronić się panicznie i bez ostatecznego powodzenia, a do mistrzostw świata nie pasować. Nie znajdziemy w trakcie tych eliminacji potrzebnego piłkarza – nie mamy człowieka o wymaganych parametrach, Nawałka szukał i nie znalazł. Narodowa drużyna opiera się na chciejstwie, a nie na talentach i pracy od podstaw.

Nawałce pozostaje zatrudnienie czarownika. Sam się postawił w tej dziwacznej sytuacji akceptując zaklęcia rodem z magii.
Krzysztof Mrówka