Rys. Digger
Problemem zasadniczym pana Bronka jest potężna, a niespełniona ambicja literacka sprzężona z dojmującym, acz całkowicie niezawinionym przezeń brakiem pisarskiego talentu.
Chciałby być klasykiem, cytowanym tak w chatach, jak i w profesorskich gabinetach od Bałtyku po Tatry, ale ile razy nad pulpitem zasłużonego literata rozlega się furkot skrzydeł Kalliope z wawrzynem w prawej ręce, to – nie wiedzieć czemu – rozdygotanemu z emocji adeptowi epiki utaczają się wtedy na papier nie te co trzeba zdania, przypominające do złudzenia machejkowskie, choć przezornie zorientowane o jakieś 130-175 stopni w stosunku do pierwowzoru, przyodziane w narodowe bryczesy i wyglansowane oficerki (bo pan Bronek w desperacji poszukiwania odbiorcy swoich arcydzieł sięga już po oenerowskich młodzianków, którzy najchętniej wsadziliby go z rodziną do pociągu towarowego relacji Warszawa Centralna – Auschwitz-Birkenau). I jest tak, że czyni nie to co chce, ale wychodzi jak zawsze – Kalliope zaś odfruwa, wabiona miodem podłego salonu.
To czy ktoś fałszuje słyszą nawet najniezłomniejsi Powstańcy z Kolan, bo kiedy organista zgrzyta fałszami, to trudno się skupić na słowie.
A on by chciał żeby jeszcze była senatorska toga i „trochu, kurde, Homera”. I kiedy wydawcy każą mu w paczkach odebrać zwroty kolejnych wydań powieści, których nikt nie chce czytać – bo ten co umie, nie ma ochoty, a ten co chciałby, nie potrafi poskładać liter – jest z tego frustracja i zaciśnięte złością piąstki, że świat tak się okrutnie z nim obszedł, że taki na ten przykład, „obszczymurek” Pilch sprzedaje na tysiące, albo taki cyniczny, kosmopolityczny tłuścioch Krajewski nawet w Londynie ma agenta, a pan Bronek, wierny „dobru, prawdzie i pięknu” za każdym razem jak się skupi, to rodzi tylko „rogalika i ze dwie pszczoły”, zamiast kolejnego tomu „Lorda Jima”.
No ale pan Bronisław nie z tych co odpuszczają. To wszak twardziel nie byle jaki, w końcu powstrzymał się na tak wiele lat od dania po pysku swojemu ziomalowi Maleszce! Więc będzie próbować uparcie, bo człowiek musi robić to co najbardziej lubi, a pan Bronek najbardziej lubi ględzić. Powinien za to w nagrodę od Losu pływać w luksusie jak pączek w smalcu. Powinien za niezłomność być kominek, flacha single malta, skórzany fotel i tweedowa marynarka.
Kiedy wydawcy każą mu w paczkach odebrać zwroty kolejnych wydań powieści, których nikt nie chce czytać – bo ten co umie, nie ma ochoty, a ten co chciałby, nie potrafi poskładać liter – jest z tego frustracja i zaciśnięte złością piąstki, że świat tak się okrutnie z nim obszedł.
Bo żyć nasz kontrSeneka lubi dostatnio. To wyróżnia na ogół wszystkich „konserwatystów”. No i żona drogiego kandydata na Parnas też by wolała, żeby ją zabrał na jakieś wyjątkowe wczasy – może śladami wypraw Josepha Conrada na pokładzie liniowca „Queen Elisabeth”? – a nie ciągle w relacji Ustka – Zakopane, Mazury – Ustrzyki Dolne… Problem w tym, że fortuna jest ślepa i panu Bronkowi przez tę ślepotę swoją poskąpiła tego czegoś, co fachowcy określają jako przysłowiowych 10 proc. zaledwie, rozpuszczonych w tytanicznej pracy.
Gdyby pan Bronek ze swoimi pozostałymi 90 proc. wybrał był muzyczną szkołę, to teraz zapewne ględziłby o spisku łże elit, które nie dopuściły go do sukcesu w Konkursie Chopinowskim. Wygrywały miernoty moralne, albo ci pianiści, co nawet o Ince nie wiedzieli nic!
Dobrze byłoby zatem oprócz przesłuchań konkursowych nakazać test znajomości losów Żołnierzy Niezłomnych. Albo życiorys pana Romana (Dmowskiego). Żeby było wiadomo, że Chopina grają tylko prawdziwi patrioci, bo tylko oni mogą go zagrać prawidłowo. Reszta nie ma prawa dotykać Chopina, tak jak KOD-owcy nie mają prawa maszerować za niepodległością!!!
Problem w tym, że mistrz quizu o Podziemiu Zbrojnym może być głuchy jak pień i że byłoby od razu słychać, że coś dzwoni nieczysto. A to czy ktoś fałszuje słyszą nawet najniezłomniejsi Powstańcy z Kolan, bo kiedy organista zgrzyta fałszami, to trudno się skupić na słowie.
Teraz będzie nas wszystkich przez kolejne lata IV RP gnębić swoimi aforyzmami, metaforami i bon motami równie lotnymi, jak bimber upędzony na wiecu dobrej zmiany w rejonie Kolbuszowej.
Na szczęście słowo pisane nie matematyka, jak muzyka, więc można starać się zamemłać ogólne wrażenie zwróceniem uwagi na rolę układu przy dystrybucji literatury, która preferuje tzw. salon, za nic mając „kalokagatię”. Żeby odróżnić prawdziwą narodową nutę od fałszywej, zatrutej kosmopolityzmem i współczuciem dla uchodźców, nie wystarczy mieć słuch absolutny, trzeba czegoś znacznie większego. Trzeba narodowej intuicji, która wreszcie unieważni talent i sprawi, że ludzie będą sobie równi, byle tylko opanowali katechizm Nowoczesnego Polaka. Bo przecież muzyk ma łatwiej od literata – żeby usłyszeć wystarczy nie zatykać sobie uszu, ale żeby przeczytać, to trzeba siąść na zydlu i męczyć wzrok ciągami liter. A czasy złe, czytelnictwo zamiera, wszędzie tylko komunikaty z tweetera i wraży Facebook, który nakłada kneble na patriotów z ONR. Trudno znaczy, które to pokolenie tak musi cierpieć?
Słowo pisane nie matematyka, jak muzyka, więc można starać się zamemłać ogólne wrażenie zwróceniem uwagi na rolę układu przy dystrybucji literatury, która preferuje tzw. salon, za nic mając „kalokagatię”.
Tak samo zresztą – zwracając uwagę na swoje niedocenienie i odrzucenie z winy imperialistycznego spisku – ratowali się już wiele lat przed panem Bronkiem rozmaici niezłomni swoich czasów – Roman Bratny, Wojciech Żukrowski czy Jan Dobraczyński. Później jednak (też wszak z winy jakiegoś spisku którychś tam łże-elit – prawych czy lewych) – spadli w niebyt i zamienili się w przyczynek i makulaturę. Oportunista Iwaszkiewicz jednakże – co oburzające – pozostał tam gdzie był, czyli na cokole – i nie da się już go stamtąd strącić, mimo haniebnych plam na życiorysie, budzących grozę w kolegach prof. Zybertowicza.
Pan Bronek niezłomny więc i pełen wiary, że talent to jednak nie wszystko – liczą się przecież, do jasnej ciasnej, imponderabilia!!!
Trwał tak dumnie w okopach swej woli, nękany przez obojętność rodaków, nie posiadających własnego zdania i smagany biczem podłej krytyki, do szpiku politycznej, cierpiał cichutko, aż nadszedł pamiętny dzień wyborów roku 2015 i zza ciężkich chmur rozpostartych, jak mgła smoleńska, przez wrażych targowiczan wyjrzało uśmiechnięte słoneczko Nadziei na Lepsze Jutro!
Nadeszła druga szansa – koledzy są znów przy władzy, zatem jest dostęp do publicznych pieniędzy – a to pozwoli ominąć niewygodną, bezpośrednią relację z czytelnikiem i zastąpić ją „wysokim urzędem” – choć w poprzednim rozdaniu łże-elit, gdy sam pan Bronek nie miał jeszcze niczego przeciwko łże-elitom – pragnął kierować dodatkiem „Gazety Wyborczej” (za pieniądze oczywiście! ale jak twierdzili klasycy – szmal nie cuchnie, czy coś w tym rodzaju), tyle że ktoś się zawczasu zorientował, że kandydatura jest, delikatnie mówiąc, nieodpowiednia z uwagi na ułomności charakteru.
Człowiek musi robić to co najbardziej lubi, a pan Bronek najbardziej lubi ględzić.
Pan literat poczłapał więc do przeciwnego obozu niczym kondotier, któremu nie wypłacono na czas okupu. Teraz będzie nas wszystkich przez kolejne lata IV RP gnębić swoimi aforyzmami, metaforami i bon motami równie lotnymi, jak bimber upędzony na wiecu dobrej zmiany w rejonie Kolbuszowej. Gdzie pocwałuje potem pan Kondotier Literatury to już czas pokaże i wskaźniki finansowe.
Digger