Sprzedać klub też trzeba umieć, panie Cupiał

Fot. Krzysztof Mrówka
Fot. Krzysztof Mrówka

Przejście klubu sportowego w ręce nowego właściciela jest zupełnie normalne. To biznes, a takie przedsięwzięcia muszą być w ruchu. Palącą kwestią jest w czyje ręce trafia klub sportowy.

W Anglii kupowanie klubów odbywa się na każdym poziomie rozgrywek. MUFC trafił w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach do Amerykanów, Chelsea do Rosjanina. Ostatnio trzy zespoły z Zachodnich Midlandów – Aston Villa, West Bromwich i Wolves – do Chińczyków. Tragedii nie ma w żadnym wypadku. Nowi właściciele zazwyczaj chcą coś zrobić ze swoim nabytkiem, idą do przodu. Wpadki są, ale rzadkie.
W Polsce są też dobre przykłady. Po okresie wojskowym Legia jest prywatna i każdy z właścicieli coś dał temu klubowi. Do tego stopnia, że warszawianie są krok od fazy grupowej Ligi Mistrzów i rządzą polskim futbolem.
Inne kluby przędą lepiej lub gorzej, ale z braku forsy w rodzimym sporcie raczej gorzej.
Są też przejęcia całkowicie nieudane. Widzew i ŁKS zniknęły z radarów miłośników piłki. Teraz tą ścieżką podąża Wisła.
Po 19 latach Bogusław Cupiał całkowicie znudzony sprzedał biznes Jakubowi Meresińskiemu. Ostatnich pięć lat w Wiśle Cupiała to zły okres, czas psucia zabawki przez właściciela, który zdobył osiem tytułów mistrza kraju i otarł się o LM. Do fazy grupowej jednak nie awansował i to był powód rejterady bossa z Myślenic. Wcześniej zrobił z Wisłą rzeczy wielkie, zapomniał jednak o budowaniu klubu.
Odszedł w niesławie z uwagi na stan Wisły – zostawił ją bez własnego zaplecza, z załamanym systemem szkolenia. Pierwsza drużyna jest na ostatnim miejscu w ekstraklasie, rezerwa w dwóch meczach nowego sezonu dwa razy przegrała (bramki 0-7), juniorzy w dwóch meczach także przegrali (gole 0-5). Co najgorsze oddał spółkę… nie wiadomo komu.
Meresińskiego w Polsce poznano niedawno – wiosną starał się o przejęcie Korony Kielce. Tam się nie udało, może go lepiej prześwietlono. Powiodło się w Krakowie.

Cupiał zrobił z Wisłą rzeczy wielkie, zapomniał jednak o budowaniu klubu.

Ale co to za sukces? Prasa informuje o śledztwach przeciw Meresińskiemu – w jednym sankcja karna wynosi 10 lat więzienia, w drugim chodzi o fałszowanie dokumentów. Jednym słowem kompromitacja – nowy właściciel z zakwestionowaną maturą jeszcze nie pokazał się mediom ani kibicom, nie przedstawił pomysłu, a już wiadomo, że czystych rąk może nie mieć i to przejęcie może skończyć się katastrofą klubu, który ma 110 lat. Jacy bowiem sponsorzy przyjdą w opisanej wyżej sytuacji? W zarządzie spółki jest teraz tylko wiceprezes, Włoch z Neapolu i mistrz pizzy z Częstochowy w jednej osobie Espedito Fabio Esposito.
Kolejny kwiatek to Marek Citko – ma zarządzać piłkarskimi działaniami w Wiśle, na początku nawet tytułowano go współwłaścicielem klubu. Z Citką jest jednak problem – zna piłkę (grał nawet w reprezentacji Polski) i Kraków (występował w Cracovii), lecz jest czynnym… politykiem. Citko z ramienia PiS piastuje funkcję radnego sejmiku województwa… podlaskiego. Od dawien dawna wiadomo, że sport ma trzymać się z daleka od polityki, szczególnie tak brudnej, jak w Polsce. Ponadto gdzie Rzym, a gdzie Krym?
Każdy dzień, każda godzina może przynieść nowe informacje o Wiśle. Na przykład taką, że to nie Citko będzie zarządzać Wisłą, lecz Tomasz Hajto, komentator Eurosportu. Albo taka, że Hajto nie będzie zarządzać, lecz trenować ekipę w miejsce Dariusza Wdowczyka.
Sytuacja jest rozwojowa, jak mawiają policjanci i prokuratorzy. Licencją dla krakowskiego klubu zajmie się teraz PZPN (wszak zmienił się właściciel). Trzymam rękę na pulsie.
Krzysztof Mrówka

Pacjent na naszych oczach umiera

Robi się tak – gdy klub deklaruje, że szybko musi nastąpić poprawa gry piłkarzy i najbliższy mecz jest decydujący o doli trenera, zawodnicy ten mecz… przegrywają. Jedni robią to delikatnie (Wisła – Zawisza 0-1), inni brutalnie (Sunderland – Aston Villa 0-4). Bardzo pomocne jest, aby kluczowy mecz odbywał się na własnym stadionie. Bo wstyd większy…

Scenariusz ten jest stary jak futbol. Mimo to nadal kluby panicznie deklarują, że teraz zwycięstwa albo śmierć. Tak właśnie poległ w Wiśle Franciszek Smuda, tak z Sunderlandu odszedł Gus Poyet. Kiedy usłyszy to Luis van Gaal w Manchesterze United? Zespół nie gra na miarę oczekiwań i tradycji, ale ma szansę na Ligę Mistrzów. Fotel pod trenerem Czerwonych Diabłów jest ciepły, lecz jeszcze nie parzy w sempiternę. Na Holendra przyjdzie czas – miał dwa okna transferowe i nie popisał się specjalnie. Sprzedał wychowanka Welbecka do Arsenalu i kibice mu tego nie wybaczą nigdy…

Dziwne, że zwolnienie Smudy nie nastąpiło rok temu – a naprawdę mogło się tak stać właśnie wtedy.

Smuda to trener starszej generacji, wyjadacz, mający w CV spore sukcesy. Patrząc jednak na ostatnią fazę jego kariery był to zjazd z ostrego zbocza w ramach biegu zjazdowego. Praca w reprezentacji – bez pojęcia, całkowita porażka w imprezie organizowanej w Polsce, Smuda nie miał w tej robocie nic do powiedzenia. Narodowa grała słabo od początku do końca, taktyka świadczyła tylko o tym, że selekcjoner jechał na rutynie.

Zarobek przysłonił mu zdrowy rozsądek i przyjął propozycję niemieckiego II-ligowca, z którym spadł do klasy niższej. Nazwisko sobie znacznie pogorszył, lecz nie w oczach Bogusława Cupiała. Dostał pracę w Wiśle, jak zwykle.

Ta przygoda była dla niego najgorsza. Rok temu po ciężkich przygotowaniach Biała Gwiazda przegrywała wszystkie kolejne mecze (dom i wyjazd), wygnała z trybun kibiców, którzy nie mogli na to patrzeć. Sezon przegrano z kretesem. Trafił jednak do klubu z problemami i uprawiał demagogię w stylu „mamy biedę, nie można mieć oczekiwań”. Pojechał na tym aż do meczu z Zawiszą, rok później.

Jeśli po raz któryś przekonał się, że co innego mu obiecywano, a co innego ma w klubie, powinien dawno temu zrezygnować, zwołać konferencję prasową i powiedzieć całą prawdę o mizerii w Wiśle. Nie zrobił tego, czyli akceptował sytuację. Mówił, że robi to dla właściciela klubu. Ten sam właściciel, „dobry pan”, kopnął go wreszcie, bowiem inaczej nie można było. Wisła grała fatalnie.

Zawodnicy zagrali bardzo dobrze w następnym meczu po zwolnieniu Smudy, pokazali klasę i chęci. Dziwne, że zwolnienie Smudy nie nastąpiło rok temu – a naprawdę mogło się tak stać właśnie wtedy.

Jest wiele informacji, że na linii gracze – trener ostatnio dochodziło do spięć. Zaczęło się na obozie w Turcji, trwało po powrocie do Krakowa. Los Franza był przesądzony – wszystkich zawodników nie zwolnisz, trenera można posunąć zawsze. To kosztowne, lecz czasami niezbędne. Tak było tym razem w Wiśle – kostyczny, żyjący przeszłością szkoleniowiec nie zauważył, że świat zawalił mu się na głowę.

Nie okłamujmy się – Smuda i poprzedni trenerzy są tylko pionkami w tej grze. Kłopoty finansowe Wisły są poważne, ostatnio doszła porażka z Mandziarą o zaległe wypłaty (na pieniądze czeka też Genkow). Na tym poziomie rozgrywek nie można działać z tak poważnym zadłużeniem. To nie może trwać tyle lat, ile trwa pod Wawelem. Pacjent na naszych oczach umiera.
Krzysztof Mrówka